Tak bym określiła Eponę. Nowy ląd...
Przypomina mi to sytuację z Pocahontas, kiedy to wszyscy rzucili się nagle by poskromić dziką Amerykę. Sama bajka była jedną z ukochanych w dzieciństwie, a ja wciąż do niej wracam. Co lepsze (lub co gorsze, biorąc pod uwagę uszy moich wierzchowców) znam piosenki na pamięć i często je podśpiewuję. Tym częściej, gdy jestem zajęta pracą wykonywaną regularnie, dajmy na to, oporządzaniem koni, dbaniem o sprzęt jeździecki, czy ścieleniem boksów.
Tak więc, jak uprzednio informowałam, pojechałam do Pameli. Okazało się, że zna kogoś w rodzaju wtyczki do C.H.I.L.L. W sumie, już miałyśmy o tym porozmawiać, a ja miałam otrzymać coś na wzgląd namiarów, na owego człowieka, ale przyszedł pewien gość. O ile gościem można nazwać człowieka, który nie dość, że bez żadnego pytania wszedł na posesję kobiety, to jeszcze nieomal ją zwyzywał. Już czułam od samego początku, że nie polubię Juniora Buttergood'a. Nie ma chyba bardziej zadufanej i aroganckiej osoby w całym Jorvik. Nie mówię tylko o Wyspie, którą ... w gwoli ścisłości, nazywam obecnie jedynie tereny, po których poruszam się konno. Kto wie czy kiedyś do Jorvik City nie będę mogła przejechać się na Scarlet lub zupełnie na innym kopytnym.
Gdy już sobie poszedł, uznałyśmy wspólnie z Pamelą, że najlepiej będzie jeśli przejadę się do Juniora z miodem, o który ... prosił. O ile żądania można jeszcze wcisnąć w ryzy prośby. Tak czy siak, chodziło o to, że być może dziedzic posiadłości zlituje się nad biedną szesnastolatką, dając jej namiary na swojego brata Roberta w ramach przysługi, jaką jest transport miodu.
Oczywiście, szybko się okazało, że nie miałam nieomal na co liczyć. Co gorsza, nie tylko ja nie polubiłam owego mężczyzny, on także nie wykazywał w stosunku do mnie żadnych przyjaznych uczuć i czułam, że raczej się to nie zmieni.
Okazało się, że posiadłość rodziny Buttergood została wzniesiona na starym rzymskim forcie, zwanym przez lokalną społeczność, Stara Kalenica. Jednocześnie Pamela poinformowała mnie o Forcie Maria, który znajdę w Nowej Grani, gdy już tam się wybiorę.
A jeśli o "wizytę" na terenie Posiadłości chodzi, to miałam sprawdzić dla Juniora jak idą pracę nad reperowaniem mostu do Nowej Grani. Poznałam tym samym jednego z jego braci - Scota. Z początku nie wiedziałam jak się odnieść do nowo poznanego mężczyzny, czułam jednak, że to całkiem miły człowiek, tylko będący pod wpływem brata.
Inaczej było z Robertem, okazało się szybko, że jest kimś w rodzaju sabotażysty G.E.D. i właściwie dlatego należy do C.H.I.L.L., potwierdził też to o czym wciąż informowała mnie Pamela, i co zresztą już sama zdążyłam wywnioskować. Była to bardzo skryta grupa, której zaufanie należało zdobyć poprzez wykazanie się w jakiejś sprawie. Nie było to znowu takie głupie. Nawet bym powiedziała, że w czasach "jakie nastały", to bardzo mądre i nadzwyczaj konieczne. W trakcie dokonywania drobnego sabotażu, dowiedziałam się, że jakiś czas temu G.E.D. przejęło wyspę należącą do rodziny Buttergood, zwaną - Niedźwiedzi Przylądek, niszcząc wszelką roślinność, która na niej niegdyś była. Trochę to przykre, ale znam już z autopsji destrukcyjne działanie tej organizacji.
Gdy potwierdziłam swoje zaangażowanie, dostałam od Ricka namiary na pewną osobę, której miałam szukać w Nowej Grani.
Ale zanim tam pojechałam Pamela miała dla mnie niewielkie zadanie. Okazało się, że jej znajoma - Ilona, przygotowała dla nas (mnie i Scarlet) wyścig przez niewielką wyspę, na której mieszka jej rodzina. Trasa nie jest zbytnio utrudniona. Ba! Powiedziałabym, że to całkiem przyjemna sprawa. Trasa wydaje się przyjemna, i co więcej można rozwinąć całkiem niezłą prędkość, która zarazem jest bezpieczna, a co więcej - wygodna. Przeszkody są całkiem mądrze ustawione, nie wyglądają też znowu na takie, które mogą przestraszyć konia. Jedynie miałabym zastrzeżenia co do białego, starszego i grubego murku. Myślę, że niektóre młode i słabo wyszkolone konie, mogłyby się go przestraszyć. Ale nie Scar, dla niej to niezwykłe wyzwanie, które celuje jej w ambicję. Jak i reszcie kopytnych. Wszystkie są pod tym względem podobne do mnie. Przerażająco wręcz ambitne. Może dlatego się tak świetnie rozumiemy?
Po tym wszystkim wybrałam się do Nowej Grani przez Lustrzane Bagna, tak jak zasugerowała to Pamela. I wiecie co? Nie sądziłam, że jest tam tak pięknie. Na samych bagnach jest dość ciepło. Zdecydowanie temperatura panująca w okolicy jest wyższa, w porównaniu chociażby do okolicy Stajni Jorvik. Mam wrażenie, że okolica przypomina znane na cały świat Bagna Everglades i cały florydzki klimat. Zwłaszcza patrząc po roślinności, którą Lustrzane Bagna nam prezentują. Mają swój niesamowity i niepowtarzalny klimat. Ta mgła, odgłosy płazów, pluskwiaków, ptaków. Coś niesamowitego, chociaż nie wiem, czy chciałabym się tam znaleźć nocną porą. Z jednego względu tak, by zobaczyć to miejsce nocą. Z drugiej jednak strony, magia tych bagien jest niepokojąca.
Poszukiwania kolejnego obserwatora nie sprawiły mi dużo problemów. Dziwnie czułam, że będzie to kobieta, przypominająca mi właśnie Pocahontas, mająca na imię Sunshine. Jest dość osobliwa. Ma w sobie coś z hipisa, albo jakiejś radosnej wróżki, może z chochlika. Wciąż coś radośnie podśpiewuje, a myślami ucieka gdzieś daleko. Myślę, że to typowe. Nie jest szczególnie denerwujące, chyba że człowiek się wyjątkowo spieszy. Z drugiej jednak strony, jej nastrój jest właśnie jak taki słoneczny promień. Rozbija wszystko i sprawia, że nadciągające chmury zostają rozwiane. Niemniej jednak musiałam poczekać cały dzień, by Sunshine mogła się skontaktować z osobą, którą miałam znaleźć niedaleko całej stacji G.E.D. w górach.
Wobec tego rozejrzałam się spokojnie po mieście wpadając na niejakiego Ricka. Biedak upuścił sztalugę na siebie, nieomal się nią podduszając. Szybko okazało się, że ta znajomość nie będzie przypadkowa. Mianowicie, stajnia Nowej Grani, jest zagrożona. Mają poważne finansowe kłopoty, a do tego co jakiś czas pojawia się tam nieprzyjemny osobnik - Ivan Drake. Jak się okazało szybko, jest to brat pani Drake, której sympatię staram się pozyskać, dla nieco innych celów. Jak się okazuje - szansą dla stajni byłaby wygrana Ricka w turnieju Jor Jitsu, ale muszę mu pomóc w treningach. Jeśli ma to uratować stajnię, konie i klub Bulldogz, to jak najbardziej się piszę na to. Być może będzie to walka z wiatrakami, ale o dziwo - wierzę, że się uda. Chociaż pewnie będzie ciężko.
Zanim wybrałam się w góry, zahaczyłam o jedno z piękniejszych miejsc w Jorvik - Wioskę Księżycowego Sierpu. Ponownie odwiedziłam Pamelę, której ogród jest jedną z bardziej zachwycających rzeczy. Tym razem jednak, ledwo przez niego przejechałam. Pszczoły, zamieszkujące ule w nim postawione, wyraźnie zdziczały. O ile owe stawonogi mogą zdziczeń. Tak czy siak latały w rojach, atakując wszelkie ruszające się przedmioty. Były zaalarmowane. Ktoś, a raczej coś, przewróciło ule. Jak się okazało, była to Alberta. Prawdopodobnie jakiś zwierzak profesora Haiden, którego musiałam z tego tytułu poszukać. Znalazłam go ostatecznie na Lustrzanych Bagnach, na które wybrał się w celu badań nad tym ekosystemem. Jest entomologiem z zamiłowania, a dodatkowo sprawdza środowisko i jego warunki. Czysto biologiczne badania. Tak bardzo mi bliskie, jako że moja mam jest biologiem. Co prawda ona zajmuje się genetyką ewolucyjną, ale ponad wszystko uwielbia stawonogi, myślę, że miałaby o czym dyskutować z Profesorem. Moja znajomość z tym człowiekiem zaczęła się osobliwie, otóż wyciągałam go z dziury, w którą wpadł. Nie ma lepszej drogi, do poznania innego człowieka, prawda? Wierzę, że jest geniuszem w swojej branży. Ponadto pracuję na A.A.E. Jest jednak dziwakiem, raczej jak większość naukowców. Nawet moją mamę bym określiła owym mianem. Ten pan jednak, wiecznie narzeka na młodzież. Mam nadzieję, że w końcu się do nas przekona - mnie i Scarlet, bo mam wrażenie, że obawia się z jakiś przyczyn, koni. Liczę, że swoją pomocą w jego badaniach, uda mi się coś wskórać.
Gdy już poradziłam sobie z "poskramianiem bagien", wybrałam się w góry. Tam natrafiłam na wysokiego, rudowłosego mężczyznę w lnianej koszuli. Okazało się, że to właśnie on pomoże mi w uwolnieniu Hermana. Czym prędzej podjęliśmy akcję. Całkiem zgrabnie zakradliśmy się na teren G.E.D. Wtedy wydawało się to słuszną, i jak się wydaje - jedyną możliwością. W końcu masztelarza mogli w każdej sekundzie gdzieś przewieźć. Niestety, plan był mocno prowizoryczny, a przez to niedopracowany. Nie udało nam się uwolnić Hermana, czy raczej mnie - przeciąż krat. Być może gdybym zabrała się za kłódkę, to lepiej by to mi poszło, ale byłam zbyt zdenerwowana. Działałam pod presją. Pod jeszcze większą, uciekałam. Pewnie również byłabym złapana, gdyby nie moja klacz, która pojawia się zawsze w odpowiednim momencie. Znowu uciekałyśmy przed pracownikami, chcąc jak najszybciej opuścić tamto miejsce. A ja wiedziałam jedno - nie udało mi się i nie wiadomo gdzie znajduje się Herman, ani co się z nim stanie. Byłam na swój sposób załamana. Jupiter poradził mi, żebym pojechała do Sunshine. Ta, starała się mnie pocieszyć, informując, że zapewni mi kontakt z panią X, ale muszę poczekać cały dzień. Jedyne co mi pozostało, to wrócić do domu i zająć się końmi. Co zresztą zrobiłam.
A jak wyglądał dzisiejszy dzień?
Otóż znowu czekało mnie wczesne wstawanie. Pierwsze promienie wiosennego słońca, które radośnie pukają w okno, musiały się mocno zdziwić, nie zauważając mnie w sypialni. Ja już o tej porze byłam na grzbiecie Scarletpearl galopując w stronę Miasteczka Srebrnej Polany. Okazało się, że Derek znów potrzebuje mojej pomocy. Jak to na poczcie bywa, chodziło o listy, tym ważniejsze, że w końcu były walentynki. Tym razem ponownie mieliśmy robić, za coś w rodzaju 'Pony Express', z tą jednak różnicą, że rozwiało listy po całym Jorvik i wpierw trzeba było je odnaleźć. Uznałam, że szybciej i ekonomicznie pójdzie, jeśli zajmę się nimi wykonując zadania zlecane przez mieszkańców i odwiedzając trasy wyścigowe.
Udało mi się chociażby zdobyć taką biegłość w sztuce, za jaką mogę uznać wędkarstwo, że byłam gotowa na łapanie Potwora z Moorland. Została ostatnia "mityczna" ryba, Pan Paskuda. Nie mogę się doczekać, by usłyszeć jego historię.
Podobnież, udało mi się ukończyć trening w Kręgu Słońca. Muszę jednak poczekać na rozwój wydarzeń. Elizabeth powiedziała mi tylko tyle, że szykuje się jakaś większa akcja, a ja mogę się do niej przygotować trenując z moimi końmi, czemu zawsze ochoczo się poddaję.
Po tym wszystkim, ruszyłam do Epony.
Pierwszą osobą jaką odwiedziłam był Profesor. Poinformował mnie on, że Alberta (przyp. autora - Kim u diaska jest Alberta?!) wróciła do domu, obiecując, że tym razem będzie czymś w rodzaju grzecznego zwierzaka domowego. Uznałam, że nie będę dyskutowała z mężczyzną, o tym, jak ja to widzę, tylko zajmę się zajęciami, które czekają nas dziś. Otóż okazało się, że zwyczajnie mam badań próbki wody i gleby. Robiłam już to kiedyś z mamą, ale niewiele pamiętałam z czynności, które kolejno trzeba było wykonywać. Profesor okazał się jednak dobrym nauczycielem i pomagał mi, kiedy wykonywałam badanie. Na koniec trzeba było napisać coś, w rodzaju raportu, gdzie znajdą się wyniki. Całość trzeba było wysłać, wobec czego, musiałam przejechać się do skrzynki pocztowej. Po tym wszystkim wróciłam do naukowca, który obdarował mnie z tej okazji przepięknym prezentem. Chociaż mam w stajni kilka kasków, zakładanych zwyczajowo w długie, nowe, niebezpieczne trasy, czy też podczas przejazdów crossowych, albo wyższych skoków, czy też przy zakupie nowego, nieznanego konia - tak pięknego kasku jeszcze nie widziałam. Czarny, zamszowy, z brązowymi elementami po bokach. Z radością będę go nosiła. Po tym wszystkim wrócił do domu, zająć się ... Albertą.
A ja z kolei pojechałam do stajni w Nowej Grani, by pomóc Nathalie. Pomoc była standardowa, chodziło o napojenie, nakarmienie koni, wysprzątanie boksów i obejścia, a do tego oporządzenie koni. Nic wybitnie skomplikowanego, nic też specjalnie zajmującego. Ot zwykła pomoc w codziennych zajęciach, z którymi styka się koniarz.
Następnie wpadłam do miasteczka, pomóc Rickowi. Nasz dzień skończył się nad tym, że mężczyzna uznał, że czas przejść na dietę bezglutenową. Otrzymał z piekarni całkiem zwęglony bohenek chleba. Dla mnie... niejadalny. Zdecydowanie. Chciałam go już o to spytać, ale poinformował mnie, że ustawił tor dla klubu Bulldogz. Miałam zgłosić się do Ginny, w celu sprawdzeniu toru. Ogółem, mogę powiedzieć, że ta przedstawicielka klubu nie wydaje się równie arogancka co dziewczyny z Bobcats. Może to pierwsze wrażenie i z czasem okaże się inaczej? Kto wie. Co do samej trasy, to jest na swój sposób niezwykła, ma wiele przejazdów przez wody morskie, które otaczają całkiem urocze wysepki Zachodzącego Słońca.
Potem miałam przejechać się do Ricka by zdać mu relację z przejażdżki, okazało się, że w trakcie wymyślił sobie nową dietę, zaskakującą... Generalnie, już po chwili całkiem chciał upodobnić się do konia. Przypomniał sobie nawet, że jego trenerka Lucia Goldspur, nauczyła go końskiej ścieżki, czyli pewnej treningowej drogi w Jor Jutsu. Prawdopodobnie mogę to porównać do szerokich szkół jeździeckich, jak chociażby treningowej drogi dla konia skoczka, zwanej ujeżdżeniem skokowym. A wracając do dziennika - ponownie miałam przejechać się do Nathalie. Przy okazji poznałam jej konia, kilkunastoletnią towarzyszkę Lady. Okazało się, że kobieta szykuje się na jazdę z początkującym, w związku z czym oporządzała konia. Uznałam, że mogę jej pomóc w zamian za opowieść dotyczącą Ricka i jego przygody z Jor Jutsu. Gdy już wszystko było gotowe, zjawił się Ivan. Kto wie po co? Prawdopodobnie upatrzył sobie za nowy sport wyzywanie i mocne oddziaływanie na psychikę innych. Zwłaszcza Nathalie. A jeśli już mowa o Nathalie, jej Lady była zupełnie przestraszona. Raz po raz stawała dęba, trzęsąc się cała ze strachu. Wspólnie uznałyśmy, że nic już więcej w stajni nie zdziałam. Klacz została uspokojona, jazda miała się wkrótce zacząć. Wróciłam się do Ricka, pomagając mu zarówno w doszkalaniu technik, jak i w zadaniach codziennych, jak roznoszenie gazet, czym mężczyzna się zajmuje. Miało mu to dać więcej czasu w ramach treningu.
Po tym wszystkim wybrałam się do Sunshine. Jak do zwykle bywa, przywitała mnie z szerokim uśmiechem. Poinformowała mnie, że mam pojechać w stronę tutejszego obserwatorium, gdzie czeka na mnie Pani X. Tak też postąpiłam. Na drodze napatoczyłam się na ruszający krzak. Tak, dobrze widzicie. Ruszający się krzak. Uznałam szybko, że prawdopodobnie będzie ktoś się tam skradał. Słaby to kamuflaż, banalny bym rzekła. Być może nie był by taki banalny, gdyby nie czujny koń. Kto wie. Prędko się okazało, że miałam rację. Faktycznie krzak miał pełnić rolę kamuflażu, a osoba która odgrywała rolę przemieszczającego się iglaka, po prostu sprawdzała, czy nikt mnie nie śledził. Mało to było prawdopodobne biorąc pod uwagę, że wciąż nie wiele osób mnie tu znało, ani tego, że ludzie raczej niespecjalnie zapuszczali się na Lustrzane Bagna. Wiedziałam jednak, że to zapobiegliwość i coś w rodzaju skrytego trybu życia organizacji. Dobrze to o nich świadczyło.
Gdy już dojechałam na szczyt góry, na której to było położone obserwatorium, spotkałam Jupitera. Poinformował mnie, że w środku czeka na mnie Pani X. Czym prędzej więc opuściłam grzbiet Scarletpearl wchodząc do środka. Pani X wysłuchała mnie z wyraźnym zastanowieniem. Wprawdzie nie widziałam jej twarzy, ale czułam, że jest głęboko skonsternowana. Uznała szybko, że Herman ma rację i prawdopodobnie chodzi o Drakonium, specjalną rudę, której tak uporczywie poszukuje G.E.D. Mam cichą nadzieję, że nie dokopali się do czegoś w rodzaju kopali. Wiem jedno - Wyspa jest w poważnych tarapatach. To samo powiedziała szefowa organizacji, błyskawicznie wcielając mnie do wewnętrznego kręgu. Tego samego dnia poznałam jej członków, którzy będą wspierali mnie w moich działaniach. Pierwszą misje miałam jednak wykonać sama. Ot, chodziło po prostu o to, żeby pojechać do Guntera, który miał dla mnie specjalne dokumenty. No dobrze, może i nie były one wybitnie specjalne, ale zostały pozostawione w domku, w którym obecnie mieszkają. Pojechałam więc do Jodłowego Gaju. Była to całkiem miła, choć daleka wyprawa. Dawno już nie widziałam Guntera i byłam ciekawa co u nich słychać. Niestety (bądź stety), mężczyzna jest konkretny i skupiliśmy się na zadaniu. Dostałam od niego rysunki, a praca z odszyfrowywaniem USB kosztowała mnie tyle, co zajęcie małej Gretchen. Po tym wszystkim wróciłam do pani X, a następnie pojechałam do Moorland, zająć się standardowo końmi.
***
Miałam wstawić post wcześniej, ale skutecznie mi w tym przeszkadza losowość mojej weny, brak czasu, czyste lenistwo i stajenne życie. Gdy wracam ze stajni, zwyczajowo jestem tak bardzo zmęczona, że mogę określić to frazą "padam na dziób". I tak faktycznie jest. Jeżdżę na dwie stajnie. W jednej opiekuję się koniem trenerki, a w drugiej trenuję. O ile w tej pierwszej zajmuję się zwyczajowo zabiegami pielęgnacyjnymi, o tyle w drugiej mam do pojeżdżenia średnio trzy kopyciaki, z dodatkowym prowadzeniem zajęć. I chociaż "nie mam życia" (jak niektórzy uszczypliwi tak to nazywają), to ja to kocham. Chociaż czasami dnie wydają się być takie same, to dla mnie każdy jest dziwnie różny. Jednego dnia pracuję z jednym koniem czysto ujeżdżeniowo, podszkalając go w chodach bocznych, skracając go i podnosząc w pion. Drugiego pracuję ujeżdżeniem skokowym, tzw. wypuszczaniem w dół, pracą w ustawieniu (zwyczajowo wewnętrznym), pracując na cavaletti i niewielkich kopertach, które naskakuję z kłusa. Trzeci za to wchodzi w trening z trenerką i najczęściej albo bawimy się ujeżdżeniem skokowym, albo latamy parkoury, tak do 120. Zależy od tego, jakiego konia biorę na trening, od podłożona, od tego, co robił ostatnio.
Właśnie, mam propozycję - czy chcecie żebym wplatała w posty elementy czysto jeździeckie? Typu opis treningu? Nie uśmiecha mi się zakładanie czystego jeździeckiego bloga, gdzie będę mechanicznie opisywała, jak robiłam ustępowanie, czy, jak wyglądał mój trening (chociaż czasami o tym myślę, zwłaszcza jak wpadam na ciekawe "kwiatki" w "internetach"), wolę umiejscawiać takie informacje bawiąc się kunsztem literackim? Co wy na to? Liczę, że otworzy to jakieś pole do zostawiania komentarzy pod postem : )