Ostatnio sporo się u mnie dzieje. Nie mówiąc o tym, że ostatnimi czasy trochę koni pojawiło się w stajni, ale o tym raczej kiedy indziej.
Tymczasem, jak co roku, wzięłam udział w Sobótkowym Święcie. I chociaż moja coroczna pomóc w jego organizacji niewiele się rożni od siebie, a nawet jest mocno przesiąknięta rutynowością - uwielbiam do tego wracać.
Zawsze zaczyna się tak samo.
Wraz z obecnym wierzchowcem rozpoczynam od zbierania pali drewna i liści brzozy, które posłużą za postawienie sobótkowego gaiku. W tym roku miałam ze sobą mocnego, a zarazem sporego, wierzchowca, które jeszcze nie zdążyłam przedstawić. Greenfeather jest ze mną do jakiegoś czasu i zawsze zadziwia mnie spokój, jaki ma w sobie ten wałach.
Gaik jednak, trzeba udekorować, więc należy nazbierać tyle polnych kwiatów, ile tylko jestem w stanie udźwignąć. Zwyczajowo biorę kwiaty przeróżne. Nigdy nie skupiam się na jednym rodzaju, ubóstwiam gaiki kolorowe, poprzeplatane mnogością kwiatów.
Taki kwietno-listny gaik, nie byłby gaikiem, gdyby nie dwa wieńce po bokach. Uwielbiam je pleść, chociaż do pomocy potrzebują zwykle Steve'a. I to tylko dlatego, że różnią się one znacznie od typowych wianków kwietnych. Muszą być solidniejsze, większe. Składają się więc też z młodych gałązek, a te, czasami ciężko powyginać.
Gdy już gaik jest gotowy, wypada porozstawiać stoły, by gdzieś rozmieścić wszystkie dania, jakie mieszkańcy przyniosą na Święto. Zwykle zajmuje się tym Barney, jako że ma traktor, a do tego nie brakuje mu desek, czy beczek, na których je oprze.
Kolejno, należy skompletować potrawy. Zazwyczaj odwiedza się wtedy winnice, jako ze produkują niepowtarzalny sok z winogron, który idealnie uzupełnia pozostała napoje, takie jak lemoniadę paradną, fajerwerkową colę, czy sok z czterolistnej koniczyny.
Radny, jak co roku, zobowiązany jest do przygotowania potraw. I jak co roku muszę zorientować się, czy ten, w gruncie rzeczy, roztrzepany mężczyzna nie zapomniał o swojej obietnicy.
Sobótka, nie byłaby Sobótką, gdyby nie wielkie ognisko. Muszę więc je przygotować. Gałęzie niedaleko gaju obok Barney'a, nadają się do tego najlepiej. Są wielkie. Problem jest jedynie taki, że w gaju jest zbyt mokro. W związku z czym konary, choćbym bardzo chciała, nie zapalą się bez drobnej pomocy. Trzeba oblać je naftą, która, zgodnie z opowieściami Barney'a, byłaby zdolna podpalić lodowiec. Osobiście, wolałabym tego nie sprawdzać, ale prawdą jest, że ogień pali się długo i intensywnie. Ognisko jest tak wielkie, że Steve widzi je ze swojej farmy, a to nie byle co.
W trakcie, opowiada mi o tym jak palono na tym ogniu czarownice. Właśnie podczas Sobótki. Na szczęście ten barbarzyński zwyczaj całkiem zniknął z naszej kultury. I dobrze, bo zawsze jak słyszę tę opowiastkę, to mrozi mi krew w żyłach.
Sobótka to nie tylko jedzenie, ognisko, czy gaik, ale też i muzyka. Dobra muzyka. Muzyką miał zająć się Landon, i jak co roku o niej zapomina. Odkąd jestem w Jorvik, na Sobótkę zawsze zawożę radio tranzystorowe z magnetofonem, z którego słychać między innymi takie "hity", jak "małe żabki". Marzę, by kiedyś pojawiły się tradycyjne folkowe piosenki, wygrywane na fiddlach.
Ostatecznie - pora zawieść, wypisywane przez cały dzień przez Steve'a, zaproszenia. Kończę więc na poczcie, po czym ... jadę jeszcze raz na miejsce festiwalowe, by umieścić flagę Jorvik na czubku Gaika.
Pomagam jeszcze w trakcie Felixowi, który organizuje poszukiwanie sobótkowych skarbów, o których zresztą prawie zapomina. Skarbem tym nie jest nic innego jak złote bombki, które, poza okresem bożonarodzeniowym, znajdują się w wieży ratusza.
Na sam koniec, zgodnie z ludową tradycją, zbieram siedem różnych polnych kwiatów i kładę je pod poduszką. Podobno we śnie odwiedzi mnie miłość mojego życia. Niestety, nigdy nic z tego snu nie pamiętam.
A następnego dnia? Rozpisuję z Felixem wskazówki dotyczące schowanego skarbu, po czym, przez cały tydzień mogę brać udział w poszukiwaniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz