niedziela, 26 czerwca 2016

Magia Jorvik sięga wszędzie.

Czy wy też przypadkiem doświadczacie rzeczy, które nie powinny mieć miejsca? Albo takich, których istnienie przekracza wszelkie naukowe pojęcie?
Cóż...
Odkąd przybywał na Wyspę Jorvik, tak właśnie mam.

Ostatnio nic specjalnego się nie działo. Ot chodziłam do szkoły, jeździłam swoje konie, trenowałam Braveflame. Prawdopodobnie on i Daisyblaze uzupełnią deficyt w szkółce jeździeckiej prowadzonej przez mojego ojca.
Chciał zabrać moją przepiękną Blueshadow, ale się nie zgodziłam. Mój pierwszy koń zostanie ze mną. Nie miałam jednak nic przeciwko, żeby kuca oddać pod skrzydła taty. W końcu to wałach i to w dodatku 9letni. Moim zdaniem konie po ósmym roku życia, ale przed trzynastym nadają się idealnie pod szkółkę. Zresztą podobne "warunki" spełnia również i mój Fiord. Co prawda Brave jest ogierem, ale taki z niego ogier jak ze mnie kokosza. Zdarzy mu się co prawda gdzieś zarżeć. Wiadomo też, że ogier, to ogier i trzeba uważać, niemniej... Tyle już mi kobył wjechało w zad, albo przed nos, a chłopak jeszcze nic nie zrobił. Nawet nie zareagował. Poza tym, ogiera zawsze można wykastrować, możliwe też że spotka go taki los. W końcu nie planujemy hodowli fiordów.
A propos ogierów - ojciec uznał, że skoro oddaje dwa swoje konie, to powinnam chociaż jednego zakupić. Chodziło mu o coś, co wniesie jakiś "powiew świeżości" w moje jeździeckie treningi, a jednocześnie będzie skakało dużo lepiej niż Fiord. Miał rację, Braveflame przez cechy rasowe nigdy nie będzie dobrym skoczkiem. Wysokie przeszkody wywoływały u niego usztywnienia na tyle silne, że nie raz, nie dwa potrafił opaść na cztery nogi i ruszyć spod przeszkody stępem. Żaden w niego skoczek... Zresztą, to koń typowo juczny, a jedynie obecnie często użytkowany w rekreacji.
No więc co zrobiłam? Zaczęłam się spokojnie rozglądać po stajniach. Znajomi co chwilę podsyłali mi informacje o jakiś dobrze zrobionych sześćio-, czy siedmiolatkach, a nawet ośmiolatkach. Druga sprawa, że nie chciałam młodszego konia. Pomimo tego, że zeszłe wakacje spędziłam pomagając ojcu z młodymi, dopiero co zajeżdżonymi końmi, to nie uważałam się na tyle dobrego jeźdźca, by sama się tego podjąć. Los jednak lubi być przewrotny.
Wracając z Jodłowego Gaju, gdzie oglądałam Morgany i Quarter Horse, natknęłam się na jakiegoś przydrożnego sprzedawcę. Miał na sprzedaż trzy bardzo młode konie. Spokojnie bym powiedziała, że żaden z nich nie był zajeżdżony. Były jednak bardzo sympatyczne, dwa ogierki i jednak kobyłka. Sprzedawca całe piętnaście minut próbował mi wcisnąć jakieś bajki o dzikich kucach jorveskich, które za pomocą magi pandorycznej zmieniają kolory. Myślicie, że uwierzyłam? Skąd! Uznałam go, za szalonego starca, który postanowił wylać kubeł farby na te konie, by sprzedać niespecjalnie dobrze zapowiadające się trzylatki, które albo ukradł, albo ... złapał (jeśli faktycznie były dzikie). Niskie, wyglądającego nieomal jak skrzyżowanie kucyka jorvik z kucem islandzkim. Uznałam, że ani nie będzie to miało prędkości, ani jakiejś wybitnej techniki skokowej. Mimo wszystko coś mnie ujęło w jednym z nich. Fioletowe tęczówki, roześmiane. Bardzo łagodny charakter, ale też i pewna "zaczepność". Nie mogłam się oprzeć. Po prostu nie mogłam. I chociaż wiem, że nie powinnam wspierać go swoimi finansami, wzięłam młodego.
Dzwoniąc do znajomych po transport, jednocześnie zgłosiłam starca, uznając, że okrutnym procederem jest wylewanie farby na młode konie, które prawdopodobnie wyłapał z naturalnego środowiska.
Ładując młodego, którego ochrzciłam jako Blueriver, rozpadało się. W zasadzie to mało powiedziane. Nadciągnęła burza z piorunami i prawdziwą ulewą. Złapała nas ściana wody, a mimo to ogier zachował stoicki spokój i nieomal sam wszedł do trailera.
Wyładowanie też było spokojne. Dzieciak zlazł z rampy nieomal jak stary koń, który pół życia spędził w trailerze, podróżując na zawody. To tylko upewniło mnie w tym, że młody ma bardzo "dobrą głowę". Jednak pomiędzy załadowaniem konia, a jego wyładowaniem, nastąpiła pewna zmiana. Koń był szary. W zasadzie głowię się teraz czy mam konia maści posrebrzano siwej, czy odmianę maści myszatej, określanej jako niebiesko myszata. A to tylko utwierdziło, mnie w przekonaniu, że koń został oblany niebieską farbą.
Gdybym tylko wtedy zwróciła uwagę na zmianę koloru tęczówek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz